czwartek, 28 stycznia 2010

Out of the darkness

Na samym początku chciałbym zakomunikować chęć regularnego pisania, informowania na tym blogu. Staram się też stworzyć tu coś więcej, niż pamiętnik "przyszłem, wziełem, poszłem". Ma to być dla ludzi przestroga, a także swego rodzaju środek poprawy sobie humoru ("haha, a ja mam lepiej"). Tyle tytułem wstępu.

Jak ostatnio, będzie we wstępie o sercu. Nie ma już łomotu, jest miarowe bicie. Zauważyłem, że uczucie bicia serca jest czymś niesamowitym. Miarowe, klarowne skurcze są odczuwalne przez klatkę piersiową. Dawno takiego czegoś u siebie nie słyszałem. Tak jak tętno mówi nam co nieco o stanie człowieka, jego temperatura też daje niejako rozeznanie o jego stanie emocjonalnym chociażby. Podczas poważnych rozmów serce szybciej bije, a nam robi się gorąco, duszno. Czego jednak oznaką jest spadek temperatury podczas takiej rozmowy ? Braku emocji ? Jeżeli tak, to zgodnie z opisem możemy mieć do czynienia z psychopatą. Ciekawe...

Czego spodziewa się wampir, który decyduje się na ujawnienie ? Wychodzi z mroku tajemnicy, odkrywa wszystkie swoje karty. Z pewnością szuka zrozumienia, akceptacji, co jednak się dzieje w sytuacji, gdy próbuje nawiązać bliższą relację z człowiekiem ? Na tę chwilę jest to jeszcze niemożliwe. Dlaczego w ogóle zdecydował się na ujawnienie ? Myślę, że oczekiwał legalizacji swoich pragnień, swego pragnienia krwi. Po co uprawiać cały ten teatrzyk kukłowy, skoro można wyjść do ludzi znaleźć sobie swojego człowieka ? No, ale człowiek jest istotą tak randomową, jak i podatną na wpływ każdego istniejącego czynnika.

Pamiętam okres w moim życiu, kiedy to alkohol był kewl, był narzędziem używanym do wydobycia z siebie największych szumowin. Jednak to się zmieniło od tamtego czasu. Przez całkiem długi okres, w którym zarządziła abstynencja, do teraz - moje podejście do alkoholu uległo zmianie. Piwo, gorzki napój gazowany - szybkie łyki=szybki rausz i boląca głowa, dobre na krótki wypad do kumpla/sąsiada. Jeżeli o wódkę chodzi, to kiedyś byłem przekonany, że każda smakuje tak samo. Po sobotniej imprezie już tak nie uważam. Jeżeli zaczyna się od Smirnoffa Black, a kończy Wyborowej, Żubrówce i w końcu na jakiejś cytrynówce, to nigdy się nie kończy dobrze. Jednak pijąc dobrą wódkę, z umiarem i ponad wszystko - mając dobry klimat do rozmowy - można wpaść na bardzo dobre pomysły i prowadzić niejałową dyskusję w nieskończoność. O whiskey mówi się, że jest to wódka ze szczura. Ma to tyle samo procent, co ten trunek, jednak ja je rozróżniam na tym tle. Na poprzedniej imprezie, jak i na sylwestra, poszliśmy w tę stronę pijaństwa. Tak jak do stanu, w którym lekko włóczę nogami i bliżej badam ściany potrzebuję kilka kieliszków wódki, tak wtedy wystarczyło trochę Black Labela w szklance, tak rozsądna ilość do delektowania się, wypita jednym haustem i doprawiona jednym Malboro Lightem.

Nawiązując do wątku papierosów. Wiem, że palę coraz więcej, że niektórzy prawie zawsze widzą mnie z papierosem, jednak muszę wszem i wobec oświadczyć, że nie jestem nałogowcem. To, wg jakiego systemu teraz kopcę, ma dwa źródła. Pierwsze tło historyczne jest tradycyjne, wręcz podręcznikowe - chodziło się do pubu, to musiało się zapalić, c'nie ? Drugą płaszczyzną historii jest choroba i maniakalna wręcz chęć jej wyleczenia. Przeczytałem gdzieś kiedyś i co jakiś czas pojawiały się sygnały, że papierosy pomagają zapanować nad chorobą. Co z tego, że to zwalczanie ognia ogniem. Dla mnie ważne było zaleczenia. Momentami czułem się lepiej, potwierdzała to praktyka. Papierosami jednak nie można zniszczyć guza wielkości główki kapusty.

Wczoraj byłem na wizycie kontrolnej u dr Kobusa. Wręczyłem jemu i pielęgniarce kwiaty. Kiedyś wręczało się alkohol i dużo innych dóbr, lecz nagonka, jaką zaserwowały nam dwa lata rządów PiS zmieniły trendy. Lekarz po prostu nie przyjmie prezentu, żeby nie być posądzonym o korupcję. Ale kwiatek ? Trudno przypuszczać, że takie coś zyska mi specjalne przywileje ;) Nieprzypadkowo mówię o tym lekarzu. Jest to o tyle ciekawe, że wydaje się on być szczególnie mocno zaangażowany w mój przypadek. Pamiętam go jeszcze z czasu przed operacją. Po którymś z kolei badaniu endoskopowym przyszedł przedstawić mi scenariusz leczenia chirurgicznego. To był początek nawiązania jakiejś specjalnej więzi, jakiej obecność odczuwam. On widział mnie w tragicznym stanie, widział złe rokowania, widział moją rozpacz. Kiedy przyszedłem kilka miesięcy później zameldować się na oddziale do operacji spotkałem, a raczej zobaczyłem go na korytarzu. Pamiętał mnie. Mówi się, że chirurdzy są bezduszni, nie okazują emocji, jednak kiedy rozmawiamy, to rawie zawsze okazuje dwie emocje: współczucie i zadowolenie. Jedno z powodu przeszłości, drugie z powodu tego co jest i będzie. Dr Adam Kobus jest moim niekwestionowanym wzorem. Człowiek uprzejmy, odpowiedzialny, jednocześnie ludzki, nie mający w sobie tej hipokryzji obecnej u wielu lekarzy, którzy mówią: "nie pij, bo zginiesz", "nie pij, bo trzeba będzie wymienić wątrobę", jednocześnie samemu naginając te zasady dla spełnienia własnych pragnień i nasycenia nałogów. On sobie zasłużył na ten bukiecik. Chciałbym mieć takiego przyjaciela. Człowieka zaangażowanego w rozwój medycyny. Niestety, trudno o takich ludzi. Pjona, Adam !

Chciałbym stworzyć dzieło, które będzie rozpamiętywane. Czy to zbiór wierszy, czy jakaś inicjatywa, która zapisze się w historii kraju lub jakiejś branży, może utwór muzyczny na miarę "Stariway to Heaven" ? Jednak czy jest to możliwe bez wykształcenia w tym kierunku. Czy człowiek, który nie zna zasad tworzenia muzyki, opierając się tylko na instynkcie i siedzącej w nim potrzebie zestrojenia swoich myśli z instrumentem może stworzyć coś, co się ogółowi ? Wierzę, że tak. Chciałbym, żeby było tak. Tu chodzi o sztukę dla sztuki, nie bogactwo. Może kiedyś, siedząc z gitarą, wśród ludzi, zabrzmią te nieziemskie dźwięki, ta kombinacja wysokich i niskich dźwięków, zakodowanych w na pozór chaotyczny, ale wywodzący się ze mnie ciąg, który przez te lata chciałem usłyszeć ja i inni. I będę wtedy sobą...

Na zakończenie tego wpisu, średniego, jeżeli o jego poziom chodzi, bowiem pisanego w pracy, chciałbym pogratulować i podziękować premierowi naszej Rzeczypospolitej. Decyzja tyleż odważna, co zaskakująca. Wszyscy od miesięcy, wręcz lat obstawiali, z kim o ile procent wygra w wyborach. Ale człowiek ten postanowił nie przedkładać chęci zapisania się w historii państwa na ambicje naprawy i ulepszania państwa. Nie łudzę się, że ta decyzja zmieni Polskę. Jednak zastanówmy się - czy w obecnej sytuacji chcielibyśmy zmiany i prezydenta i premiera ? Donald Tusk jest doskonałym premierem, szanowanym na scenie międzynarodowej. I niech tak zostanie. Mój osobisty nr jeden wśród kandydatów ze środowiska PO to Radosław Sikorski. Kto zna jego sylwetkę, ten powinien mi przytaknąć.

wtorek, 5 stycznia 2010

"Rozum mówi, że powinienem był umrzeć trzy lata temu..."

Nie pamiętam, kiedy usłyszałem ten cytat kątem ucha w TV.  Wydał mi się on idealnie pasujący do mojej sytuacji. Trzy lata mijają od dnia, od chwili, tego konkretnego momentu, kiedy to pod wpływem wysiłku usłyszałem swoje serce. STUK, stuk, STUK, stuk, STUK, stuk. W pierwszej chwili poczułem się tym zafascynowany, jednak po chwili dopadło mnie niesamowite zmęczenie, opadłem z sił. Tak się to wszystko zaczęło. Nie wyobrażałem sobie nawet jak to się skończy. 


Jednak lata trzy te były ciekawym doświadczeniem. Męczącym, wywołującym cierpienie, ale ważnym. Matka dobrze powiedziała, ukształtowało ono moją obecną osobowość. Jestem wyprany z emocji, wulgarny, nie liczący się z ludźmi spoza kręgu osób mi bliskich. Oglądam ostatnio serial "True Blood" i pod jego wpływem jestem w stanie całą tę sytuację rozpatrzyć na płaszczyźnie wampiryzmu. Ukąszenie (pierwsze objawy), przemiana (choroba, walka z nią), a w końcu wybudzenia się metr pod ziemią i pierwszy oddech w nowym, lepszym życiu i moim własnym świecie. Czy jednak nowy ja jest lepszy od tamtego Zbigniewa ? Mroczne były to czasy jeszcze niedawno. Teraz myślę bardziej przejrzyście, mojej głowy nie zajmują myśli o wzięciu leków 20 minut przed śniadaniem, pół godziny przed obiadem, o działaniu według harmonogramu. Nadal jednak, sam aspekt fizyczny uległ ogólnej poprawie, to samo z psychiką. 


Jestem jednak naznaczony. Posterydowe rozstępy, "zdobiące" moje górne partie ciała, przybierające różne odcienie beżu, w zależności od napięcia skóry, kilkunasto centymetrowa blizna po cięciu pionowym na brzuchu i w końcu kilku centymetrowy ślad po cięciu z prawej strony brzucha. Żaden z tych śladów nie zniknie. Jak bym się nie starał zapomnieć o ostatnich wydarzeniach, nie będę w stanie o tym zapomnieć. Lustro jest sprzymierzeńcem pamięci.


Zastanawia mnie stan po operacji. Mija się on z tym, co wszędzie czytałem. Jest tak, jak powinno byc praktycznie po roku co najmniej.  Odzyskuję sprawność fizyczną, zakres ruchów podstawowych, który przez pół roku został drastycznie przycięty. Staram się chyba ponad możliwości. Trenerzy na siłowni muszą mnie ciągle stopować przed bardziej wysiłkowymi ćwiczeniami. Sam fakt jednak, że nie leżę nafaszerowany środkami przeciwbólowymi, jest dla mnie takoż samo zaskakujący i zadowalający. Dzięki wprawnej ręce chirurga nie byłem sam w noc sylwestrową, co było da mnie bardzo ważnym krokiem w stronę ponownej integracji ze społeczeństwem, w szczególności moimi bliskimi. 


Co teraz jednak ? Czuję dziwny rodzaj udręki wynikający z faktu, że jak byłem, tak jestem sam. Pójdę do Krzyśka porozmawiać o najnowszych osiągnięciach wielkich branży IT, podjadę do Romka porozmawiać o wszystkim, pograć na konsoli i wymienić poglądy, pojadę po Jaszkina i udamy się razem na siłownię, Ulka wpadnie na film, Lewy mnie nawiedzi i uskutecznimy szybką partyjkę w Halo 3: ODST, co tydzień/dwa zrobimy w większym gronie jakąś butelkę alkoholu, o jakim stereotypowy student nawet nie marzy. Niemniej jednak mój charakter, moja specyfika, podpowiadają mi, że to co robię nie jest do końca dobre. Mam wielki plany odnośnie P R O J E K T U, jednak zakłócają one jeszcze bardziej widok na pozytywną przyszłość w sferze prywatnej. Poświęcenie na rzecz pracy ? Dobrze. Odniesienie sukcesu i spełnienie własnych marzeń ? Prawidłowo. Poprawa samopoczucia poprzez postęp w edukacji ? Pozytywna sprawa. Jednak dla kogo to wszystko ? 

Paluszki powinny być dwa, żeby pilot działał.


Wszyscy trąbią o kryzysie. Kryzysie finansowym, konsekwencją przekłucia ropnia, nabrzmiałego przez nadmierną konsumpcję i spekulacje. Media próbują nam wtłoczyć do świadomości, że jest źle, że powinniśmy oszczędzać, za wszelką cenę utrzymać obecną pracę, stworzyć nowy ład w światowym kapitalizmie. Jest pewna niedogodność tej sytuacji. Wszystko to dotyczy strefy czysto materialnej. Nic nie straciliśmy tak naprawdę w wyniku kryzysu. Po prostu wybuchła frustracja ludzi, którzy odkryli w sobie pustkę. Czy zamiast nakładać podatki na premie dla menadżerów, tworzenia ustaw antykryzysowych i pompowania miliardów jednostek walutowych, nie lepiej było by pomyśleć na reorganizacją priorytetów i popracować nad sobą ? Nie podoba mi się świat, w jakim żyję. Świat pusty, pełen zazdrości, zawiści i wyścigu szczurów. 


Chciałbym, żebyśmy osiągnęli poziom ucywilizowania pozwalający wprowadzenie ustroju socjalistycznego, utopii w której wszyscy są równi, pracują na wspólne dobro. Chciałbym się obudzić w świecie, gdzie dobro drugiego człowieka przedkłada się nad własne dobro materialne. Sam staram się urzeczywistniać wygłaszane przeze mnie poglądy, mimo brutalnego oporu codzienności. 


Chciałem podziękować przyjaciołom. "Przyjaciele" powinienem napisać z dużej litery, ze względu na ich zasługi, jednak byłoby to sprzeczne z polską gramatyką. Przyjaciele, w mojej osobistej hierarchii grupa osób pod wieloma względami traktowana na równi z rodziną, okazała mi bliskość i wsparcie, którego nie jestem w stanie odpłacić żadnym prezentem, butelką alkoholu czy słowem mówionym. Zgodnie z poglądem Marka Szczepkowskiego, lekarza będącego na szczycie mojej toplisty pracowników służby zdrowia, najlepszym prezentem wyrażającym podziękowanie po wydarzeniach takich, jak moje, jest po prostu zdrowienie i najzwyklejsze w świecie "dziękuję". Dlatego chciałem Wam powiedzieć to, co zamierzam powiedzieć ludziom, którzy mieli w rękach moje życie: dziękuję, jestem już zdrowy. Mam nadzieję, że tym samym zostawiam za sobą zmęczenie, cierpienie, wymieniając je na szczęście, choćby pozorne. Teraz powinno już być lepiej...