środa, 17 lutego 2010

How come it's got so cold ?

Dwa miesiące od operacji wkrótce miną. Czy coś jeszcze się zmieniło poza poprzednio wspomnianymi rzeczami ? Włosy, ulegające przerzedzeniu po każdym myciu jeszcze przed operacją. Były jakieś takie niestabilne, słabe. Teraz nabrały mocy. Nie mam wiedzy, która pozwoliłaby mi stwierdzić, dlaczego tak jest. Ważne, że kolejne rzeczy ulegają poprawie. Jest też jednak coś niepokojącego, a mianowicie ból pleców i pewnego rodzaju sztywność momentami. Muszę przyznać, że raczej nie stosuję się do zalecenia 6 miesięcy oszczędnego życia. Może to przez fakt, że cały poprzedni tydzień biegałem po pokoju z gitarą, nielekką. Może moja praca, gdzie siedzę w tej samej pozycji praktycznie przez 8 godzin. Powinienem wrzucić na luz. Zakrzepica okazała się mieć większy wpływ na funkcjonowanie części organizmu niż myślałem. Obserwując i analizując to, co się ze mną dzieje, dochodzę do wniosku, że sporo we mnie działa na zasadzie "obejścia". Jak krew w nodze nie może polecieć żyłą główną, poleci jakąś pomniejszą, stopniowo przystosowując ją do takiego funkcjonowania. Nie wspominam już o J-pouchu, który ma zastąpić jelito grube. Zaiste, człowiek jest bardzo elastyczną istotą. 


Wampiry rodzą się poprzez śmierć. Najpierw jest ból śmierci. Nieznośny, wychodzący poza skalę, ból wywoływany obumieraniem organizmu. Kiedy śmierć staje się faktem, przychodzi czas na wielkie przebudzenie. Istoty te nie są już tym, kim kiedyś były. Teraz są czymś. Pierwsze co robią, to szukają ofiary, na której będą mogły żerować. Typowe jest to dla nowicjuszy, że nie potrafią pohamować swoich instynktów. Często zostają zgaszone. Ludzie, których znali tak długo, odwracają się od tych istot, odrzucają je, nie idą na współpracę. taki to już ich żywot. W miejsce fizycznej ułomności człowieczeństwa w postaci chorób, podatności na uszkodzenia ciała, pojawia się wieczne obarczenie duszy ciężarem nieśmiertelności. 


Uległem takiemu przebudzeniu. Doskonale to pamiętam, co jest dziwne dla mnie, przecież miałem zaaplikowane masakryczne wręcz ilości środków przeciwbólowych i dopiero co wybudzałem się z narkozy. Jednak powrót nie był łatwy. Pierwszy raz tak mocno i bezpośrednio wszedłem w kontakt ze śmiercią i bezsilnością. Akurat trafiłem w moment, w którym śmierć upomniała się o pacjentkę obok mnie. Nieświadom sytuacji, z początku mamrotałem o lekach. tak, dwa lata przyjmowania mniej więcej takich samych leków o stałej porze wchodzi w tak mocny nawyk. To była chyba córka tej kobiety, wychyliła się, żeby sprawdzić, co się dzieje, kiedy zacząłem jęczeć o pielęgniarkę. Usnąłem jednak. Potem pamiętam przebłyski, m.in. docenta Szczepkowskiego, ordynatora oddziału, który przeprowadził operację. Przyszedł pokazać mi na swoim telefonie zdjęcie mojego jelita grubego, rozciętego odcinka, gdzie widoczny był guz (nadal mam wynik badania histopatologicznego z tym zdjęciem) - dałem mu radę tylko zdawkowo podziękować. Byli jeszcze rodzice, ale kontakt był wyjątkowo ciężki do nawiązania. Aż w końcu przyszedł czas na ostanie przed nocą przebudzenie. Zastałem mały chaos, ludzie płakali, ludzie się pocieszali, ludzie chodzili szybkim krokiem. Jednak, co najważniejsze, poczułem ją. Śmierć była mi blisko w tamtej chwili - dosłownie i w przenośni. Doznałem spustoszenia, jakiego dokonała w rodzinie ofiary, jak i chłodu, który bił z ciała martwej kobiety. Teraz mogłem się jej przyjrzeć, gdyż parawan zniknął. Moje myśli wpadły w zamęt, jednak pamiętam, że zrobiło mi się smutno. Wtedy umarła we mnie duża część mojej niewinności. Wypłynąłem poza horyzont życia codziennego. 


Trwam na rozdrożu obecnie. Niestety, w pracy wychodzi na jaw mój charakter. Nie lubię, jak ktoś mną zarządza, rozkazuje mi. Praca jest lekka, nie powiem relaksujące, bo to nieodpowiednie określenie. Jednak z każdym kolejnym dniem stwierdzam, że nie jest to zajęcie dla mnie. Zaczynam przekonywać się, że ja naprawdę nadaję się do rozpoczęcia czegoś, co będzie moim własnym projektem, co będzie służyć innym, a jednocześnie sprawiać mi przyjemność i będzie w stanie przynieść mi dochód. Bo ile można wstawać o 5.30 ? Życie towarzyskie cierpi na tym jednak. Już i tak ucierpiało przez sam fakt, że nie jestem na studiach dziennych, jak planowałem. Żałuję bardzo, że tak się stało. Kontakt codzienny z uczelnią, innymi studentami, teraz by mi to pomogło. Na pewno byłoby to lepsze od siedzenia pół dnia przed komputerem z kilkoma osobami w zimnym biurze. 


Obserwacja i chęć bliższego poznania społeczeństwa, w jakim się funkcjonuje, prowadzi to obnażenia jego ułomności. Żyjemy w bardzo egoistycznym społeczeństwie. Szczególnie widać to w Warszawie, będącej miastem z największym miksem społecznym. Ludzie przyjeżdżają z całej Polski za pracą, pieniędzmi, a przy tym ciągle narzekają na nas, warszawiaków. Zaburza to spójność naszym mieście. Chciałbym, żeby powróciła solidarność, nie ten ruch społeczny, którego symbole są opluwane, a symbol niesłusznie wykorzystywany do walki politycznej. Chodzi mi o prawdziwą solidarność ludzi, wspólne dążenie do celów, chęć poświęcenia nawet dla większego dobra. Po '89 roku ludziom odbiło. Relacje między ludźmi zostały rozmienione na drobne, każdy poszedł w swoją stronę, nie patrząc za siebie. Jak skutecznie działać na polu tak niezgodnego narodu ?


PS. Nie pisałem zgodnie z założeniem, raz na tydzień, bo za dużo się działo. Jednak mam prośbę: jeżeli przeczytałeś/aś, zostaw jakikolwiek komentarz ;) Piosenką ostatniego czasu jest...


Metallica - The Unforgiven II


Lay beside me, tell me what they've done
Speak the words I wanna hear, to make my demons run
The door is locked now, but it's opened if you're true
If you can understand the me, then I can understand the you

Lay beside me, under wicked sky
Black of day, dark of night, we share this pair of lives
The door cracks open, but there's no sun shining through
Black heart scarring darker still, but there's no sun shining through
No, there's no sun shining through
No, there's no sun shining

[Chorus]
What I've felt, what I've known
Turn the pages, just turn to stone
Behind the door, should I open it for you?

Yeah
What I've felt, what I've known
Sick and tired, I stand alone
Could you be there, 'cause I'm the one who waits for you
Or are you unforgiven too?

Come lay beside me, this won't hurt I swear
She loves me not, she loves me still, but she'll never love again
She lay beside me, but she'll be there when I'm gone
Black heart scarring darker still, yes she'll be there when I'm gone
Yes she'll be there when I'm gone
Dead sure she'll be there

[Chorus]
What I've felt, what I've known
Turn the pages, turn to stone
Behind the door, should I open it for you?

What I've felt, what I've known
Sick and tired, I stand alone
Could you be there, cause I'm the one who waits for you
Or are you unforgiven too?

[Solo]

Lay beside me, tell me what I've done
The door is closed, so are your eyes
But now I see the sun, now I see the sun
Yes, now I see it

[Chorus]
What I've felt, what I've known
Turn the pages, just turn to stone
Behind the door, should I open it for you

What I've felt, what I've known
So sick and tired, I stand alone
Could you be there, cause I'm the one who waits
The one who waits for you


Oh, what I've felt, what I've known
Turn the pages, just turn to stone
Behind the door, should I open it for you

Oh, what I've felt
Oh, what I've known

I take this key (never free)
And I bury it (never me) in you
Because you're unforgiven too!

Never free
Never me
Because you're unforgiven too..
Oo-Oh-Oo

czwartek, 28 stycznia 2010

Out of the darkness

Na samym początku chciałbym zakomunikować chęć regularnego pisania, informowania na tym blogu. Staram się też stworzyć tu coś więcej, niż pamiętnik "przyszłem, wziełem, poszłem". Ma to być dla ludzi przestroga, a także swego rodzaju środek poprawy sobie humoru ("haha, a ja mam lepiej"). Tyle tytułem wstępu.

Jak ostatnio, będzie we wstępie o sercu. Nie ma już łomotu, jest miarowe bicie. Zauważyłem, że uczucie bicia serca jest czymś niesamowitym. Miarowe, klarowne skurcze są odczuwalne przez klatkę piersiową. Dawno takiego czegoś u siebie nie słyszałem. Tak jak tętno mówi nam co nieco o stanie człowieka, jego temperatura też daje niejako rozeznanie o jego stanie emocjonalnym chociażby. Podczas poważnych rozmów serce szybciej bije, a nam robi się gorąco, duszno. Czego jednak oznaką jest spadek temperatury podczas takiej rozmowy ? Braku emocji ? Jeżeli tak, to zgodnie z opisem możemy mieć do czynienia z psychopatą. Ciekawe...

Czego spodziewa się wampir, który decyduje się na ujawnienie ? Wychodzi z mroku tajemnicy, odkrywa wszystkie swoje karty. Z pewnością szuka zrozumienia, akceptacji, co jednak się dzieje w sytuacji, gdy próbuje nawiązać bliższą relację z człowiekiem ? Na tę chwilę jest to jeszcze niemożliwe. Dlaczego w ogóle zdecydował się na ujawnienie ? Myślę, że oczekiwał legalizacji swoich pragnień, swego pragnienia krwi. Po co uprawiać cały ten teatrzyk kukłowy, skoro można wyjść do ludzi znaleźć sobie swojego człowieka ? No, ale człowiek jest istotą tak randomową, jak i podatną na wpływ każdego istniejącego czynnika.

Pamiętam okres w moim życiu, kiedy to alkohol był kewl, był narzędziem używanym do wydobycia z siebie największych szumowin. Jednak to się zmieniło od tamtego czasu. Przez całkiem długi okres, w którym zarządziła abstynencja, do teraz - moje podejście do alkoholu uległo zmianie. Piwo, gorzki napój gazowany - szybkie łyki=szybki rausz i boląca głowa, dobre na krótki wypad do kumpla/sąsiada. Jeżeli o wódkę chodzi, to kiedyś byłem przekonany, że każda smakuje tak samo. Po sobotniej imprezie już tak nie uważam. Jeżeli zaczyna się od Smirnoffa Black, a kończy Wyborowej, Żubrówce i w końcu na jakiejś cytrynówce, to nigdy się nie kończy dobrze. Jednak pijąc dobrą wódkę, z umiarem i ponad wszystko - mając dobry klimat do rozmowy - można wpaść na bardzo dobre pomysły i prowadzić niejałową dyskusję w nieskończoność. O whiskey mówi się, że jest to wódka ze szczura. Ma to tyle samo procent, co ten trunek, jednak ja je rozróżniam na tym tle. Na poprzedniej imprezie, jak i na sylwestra, poszliśmy w tę stronę pijaństwa. Tak jak do stanu, w którym lekko włóczę nogami i bliżej badam ściany potrzebuję kilka kieliszków wódki, tak wtedy wystarczyło trochę Black Labela w szklance, tak rozsądna ilość do delektowania się, wypita jednym haustem i doprawiona jednym Malboro Lightem.

Nawiązując do wątku papierosów. Wiem, że palę coraz więcej, że niektórzy prawie zawsze widzą mnie z papierosem, jednak muszę wszem i wobec oświadczyć, że nie jestem nałogowcem. To, wg jakiego systemu teraz kopcę, ma dwa źródła. Pierwsze tło historyczne jest tradycyjne, wręcz podręcznikowe - chodziło się do pubu, to musiało się zapalić, c'nie ? Drugą płaszczyzną historii jest choroba i maniakalna wręcz chęć jej wyleczenia. Przeczytałem gdzieś kiedyś i co jakiś czas pojawiały się sygnały, że papierosy pomagają zapanować nad chorobą. Co z tego, że to zwalczanie ognia ogniem. Dla mnie ważne było zaleczenia. Momentami czułem się lepiej, potwierdzała to praktyka. Papierosami jednak nie można zniszczyć guza wielkości główki kapusty.

Wczoraj byłem na wizycie kontrolnej u dr Kobusa. Wręczyłem jemu i pielęgniarce kwiaty. Kiedyś wręczało się alkohol i dużo innych dóbr, lecz nagonka, jaką zaserwowały nam dwa lata rządów PiS zmieniły trendy. Lekarz po prostu nie przyjmie prezentu, żeby nie być posądzonym o korupcję. Ale kwiatek ? Trudno przypuszczać, że takie coś zyska mi specjalne przywileje ;) Nieprzypadkowo mówię o tym lekarzu. Jest to o tyle ciekawe, że wydaje się on być szczególnie mocno zaangażowany w mój przypadek. Pamiętam go jeszcze z czasu przed operacją. Po którymś z kolei badaniu endoskopowym przyszedł przedstawić mi scenariusz leczenia chirurgicznego. To był początek nawiązania jakiejś specjalnej więzi, jakiej obecność odczuwam. On widział mnie w tragicznym stanie, widział złe rokowania, widział moją rozpacz. Kiedy przyszedłem kilka miesięcy później zameldować się na oddziale do operacji spotkałem, a raczej zobaczyłem go na korytarzu. Pamiętał mnie. Mówi się, że chirurdzy są bezduszni, nie okazują emocji, jednak kiedy rozmawiamy, to rawie zawsze okazuje dwie emocje: współczucie i zadowolenie. Jedno z powodu przeszłości, drugie z powodu tego co jest i będzie. Dr Adam Kobus jest moim niekwestionowanym wzorem. Człowiek uprzejmy, odpowiedzialny, jednocześnie ludzki, nie mający w sobie tej hipokryzji obecnej u wielu lekarzy, którzy mówią: "nie pij, bo zginiesz", "nie pij, bo trzeba będzie wymienić wątrobę", jednocześnie samemu naginając te zasady dla spełnienia własnych pragnień i nasycenia nałogów. On sobie zasłużył na ten bukiecik. Chciałbym mieć takiego przyjaciela. Człowieka zaangażowanego w rozwój medycyny. Niestety, trudno o takich ludzi. Pjona, Adam !

Chciałbym stworzyć dzieło, które będzie rozpamiętywane. Czy to zbiór wierszy, czy jakaś inicjatywa, która zapisze się w historii kraju lub jakiejś branży, może utwór muzyczny na miarę "Stariway to Heaven" ? Jednak czy jest to możliwe bez wykształcenia w tym kierunku. Czy człowiek, który nie zna zasad tworzenia muzyki, opierając się tylko na instynkcie i siedzącej w nim potrzebie zestrojenia swoich myśli z instrumentem może stworzyć coś, co się ogółowi ? Wierzę, że tak. Chciałbym, żeby było tak. Tu chodzi o sztukę dla sztuki, nie bogactwo. Może kiedyś, siedząc z gitarą, wśród ludzi, zabrzmią te nieziemskie dźwięki, ta kombinacja wysokich i niskich dźwięków, zakodowanych w na pozór chaotyczny, ale wywodzący się ze mnie ciąg, który przez te lata chciałem usłyszeć ja i inni. I będę wtedy sobą...

Na zakończenie tego wpisu, średniego, jeżeli o jego poziom chodzi, bowiem pisanego w pracy, chciałbym pogratulować i podziękować premierowi naszej Rzeczypospolitej. Decyzja tyleż odważna, co zaskakująca. Wszyscy od miesięcy, wręcz lat obstawiali, z kim o ile procent wygra w wyborach. Ale człowiek ten postanowił nie przedkładać chęci zapisania się w historii państwa na ambicje naprawy i ulepszania państwa. Nie łudzę się, że ta decyzja zmieni Polskę. Jednak zastanówmy się - czy w obecnej sytuacji chcielibyśmy zmiany i prezydenta i premiera ? Donald Tusk jest doskonałym premierem, szanowanym na scenie międzynarodowej. I niech tak zostanie. Mój osobisty nr jeden wśród kandydatów ze środowiska PO to Radosław Sikorski. Kto zna jego sylwetkę, ten powinien mi przytaknąć.

wtorek, 5 stycznia 2010

"Rozum mówi, że powinienem był umrzeć trzy lata temu..."

Nie pamiętam, kiedy usłyszałem ten cytat kątem ucha w TV.  Wydał mi się on idealnie pasujący do mojej sytuacji. Trzy lata mijają od dnia, od chwili, tego konkretnego momentu, kiedy to pod wpływem wysiłku usłyszałem swoje serce. STUK, stuk, STUK, stuk, STUK, stuk. W pierwszej chwili poczułem się tym zafascynowany, jednak po chwili dopadło mnie niesamowite zmęczenie, opadłem z sił. Tak się to wszystko zaczęło. Nie wyobrażałem sobie nawet jak to się skończy. 


Jednak lata trzy te były ciekawym doświadczeniem. Męczącym, wywołującym cierpienie, ale ważnym. Matka dobrze powiedziała, ukształtowało ono moją obecną osobowość. Jestem wyprany z emocji, wulgarny, nie liczący się z ludźmi spoza kręgu osób mi bliskich. Oglądam ostatnio serial "True Blood" i pod jego wpływem jestem w stanie całą tę sytuację rozpatrzyć na płaszczyźnie wampiryzmu. Ukąszenie (pierwsze objawy), przemiana (choroba, walka z nią), a w końcu wybudzenia się metr pod ziemią i pierwszy oddech w nowym, lepszym życiu i moim własnym świecie. Czy jednak nowy ja jest lepszy od tamtego Zbigniewa ? Mroczne były to czasy jeszcze niedawno. Teraz myślę bardziej przejrzyście, mojej głowy nie zajmują myśli o wzięciu leków 20 minut przed śniadaniem, pół godziny przed obiadem, o działaniu według harmonogramu. Nadal jednak, sam aspekt fizyczny uległ ogólnej poprawie, to samo z psychiką. 


Jestem jednak naznaczony. Posterydowe rozstępy, "zdobiące" moje górne partie ciała, przybierające różne odcienie beżu, w zależności od napięcia skóry, kilkunasto centymetrowa blizna po cięciu pionowym na brzuchu i w końcu kilku centymetrowy ślad po cięciu z prawej strony brzucha. Żaden z tych śladów nie zniknie. Jak bym się nie starał zapomnieć o ostatnich wydarzeniach, nie będę w stanie o tym zapomnieć. Lustro jest sprzymierzeńcem pamięci.


Zastanawia mnie stan po operacji. Mija się on z tym, co wszędzie czytałem. Jest tak, jak powinno byc praktycznie po roku co najmniej.  Odzyskuję sprawność fizyczną, zakres ruchów podstawowych, który przez pół roku został drastycznie przycięty. Staram się chyba ponad możliwości. Trenerzy na siłowni muszą mnie ciągle stopować przed bardziej wysiłkowymi ćwiczeniami. Sam fakt jednak, że nie leżę nafaszerowany środkami przeciwbólowymi, jest dla mnie takoż samo zaskakujący i zadowalający. Dzięki wprawnej ręce chirurga nie byłem sam w noc sylwestrową, co było da mnie bardzo ważnym krokiem w stronę ponownej integracji ze społeczeństwem, w szczególności moimi bliskimi. 


Co teraz jednak ? Czuję dziwny rodzaj udręki wynikający z faktu, że jak byłem, tak jestem sam. Pójdę do Krzyśka porozmawiać o najnowszych osiągnięciach wielkich branży IT, podjadę do Romka porozmawiać o wszystkim, pograć na konsoli i wymienić poglądy, pojadę po Jaszkina i udamy się razem na siłownię, Ulka wpadnie na film, Lewy mnie nawiedzi i uskutecznimy szybką partyjkę w Halo 3: ODST, co tydzień/dwa zrobimy w większym gronie jakąś butelkę alkoholu, o jakim stereotypowy student nawet nie marzy. Niemniej jednak mój charakter, moja specyfika, podpowiadają mi, że to co robię nie jest do końca dobre. Mam wielki plany odnośnie P R O J E K T U, jednak zakłócają one jeszcze bardziej widok na pozytywną przyszłość w sferze prywatnej. Poświęcenie na rzecz pracy ? Dobrze. Odniesienie sukcesu i spełnienie własnych marzeń ? Prawidłowo. Poprawa samopoczucia poprzez postęp w edukacji ? Pozytywna sprawa. Jednak dla kogo to wszystko ? 

Paluszki powinny być dwa, żeby pilot działał.


Wszyscy trąbią o kryzysie. Kryzysie finansowym, konsekwencją przekłucia ropnia, nabrzmiałego przez nadmierną konsumpcję i spekulacje. Media próbują nam wtłoczyć do świadomości, że jest źle, że powinniśmy oszczędzać, za wszelką cenę utrzymać obecną pracę, stworzyć nowy ład w światowym kapitalizmie. Jest pewna niedogodność tej sytuacji. Wszystko to dotyczy strefy czysto materialnej. Nic nie straciliśmy tak naprawdę w wyniku kryzysu. Po prostu wybuchła frustracja ludzi, którzy odkryli w sobie pustkę. Czy zamiast nakładać podatki na premie dla menadżerów, tworzenia ustaw antykryzysowych i pompowania miliardów jednostek walutowych, nie lepiej było by pomyśleć na reorganizacją priorytetów i popracować nad sobą ? Nie podoba mi się świat, w jakim żyję. Świat pusty, pełen zazdrości, zawiści i wyścigu szczurów. 


Chciałbym, żebyśmy osiągnęli poziom ucywilizowania pozwalający wprowadzenie ustroju socjalistycznego, utopii w której wszyscy są równi, pracują na wspólne dobro. Chciałbym się obudzić w świecie, gdzie dobro drugiego człowieka przedkłada się nad własne dobro materialne. Sam staram się urzeczywistniać wygłaszane przeze mnie poglądy, mimo brutalnego oporu codzienności. 


Chciałem podziękować przyjaciołom. "Przyjaciele" powinienem napisać z dużej litery, ze względu na ich zasługi, jednak byłoby to sprzeczne z polską gramatyką. Przyjaciele, w mojej osobistej hierarchii grupa osób pod wieloma względami traktowana na równi z rodziną, okazała mi bliskość i wsparcie, którego nie jestem w stanie odpłacić żadnym prezentem, butelką alkoholu czy słowem mówionym. Zgodnie z poglądem Marka Szczepkowskiego, lekarza będącego na szczycie mojej toplisty pracowników służby zdrowia, najlepszym prezentem wyrażającym podziękowanie po wydarzeniach takich, jak moje, jest po prostu zdrowienie i najzwyklejsze w świecie "dziękuję". Dlatego chciałem Wam powiedzieć to, co zamierzam powiedzieć ludziom, którzy mieli w rękach moje życie: dziękuję, jestem już zdrowy. Mam nadzieję, że tym samym zostawiam za sobą zmęczenie, cierpienie, wymieniając je na szczęście, choćby pozorne. Teraz powinno już być lepiej...



czwartek, 3 grudnia 2009

O mnie i chciejstwie, a także o tym, jak życie zmienia czlowieka i weryfikuje jego marzenia

Pusty blog to żaden blog, dlatego postanowiłem w końcu skrobnąć coś. Okazja ku temu jest niepowtarzalna, albowiem rzadko kto i rzadko kiedy staje na takim rozstaju swojej drogi życiowej. Od dnia jutrzejszego zależy cała moja przyszłość lub jej brak. Jakie są opcje w takim razie ? Ścieżka pierwsza, operacja się udaje, minimalne powikłania w postaci ropienia rany to można powiedzieć standard, ale w tym wypadku mówimy o udanym zabiegu odtworzenia ciągłości układu pokarmowego. Kolejną możliwością jest nieudany zabieg. Nieudany w sensie takim, że pojawią się przeciwwskazania do odtworzenia - osobiście nie wiem, co to może być, ale to jest chirurgia, nie stomatologia. Od początku było to wielkie przedsięwzięcie. Jest różnica między usunięciem zęba, a pozbawieniem człowieka jelita grubego. Nieudany zabieg znaczyłby nieszczęście i życie ze swego rodzaju blokadą do końca życia. Jakkolwiek optymistycznie nie był bym nastawiony do zabiegu, istnieje jednak świadomość wylosowania opcji nr 3. Nie obudzić się z narkozy, krwotok nie do zatamowania, opcji jest naprawdę wiele. Wiem, że szansa na taką okoliczność wyrażana jest w promilach, jednak nie jest to jednocześnie granica błędu, tylko autentyczne ryzyko. Jak będzie, dowiemy się wszyscy jutro koło południa.


Zacząłem pisać od dupy strony, ale istotna jest jedna kwestia: jak do tego doszło ? Pytanie to sobie zadawałem od momenty diagnozy choroby w czerwcu 2007 roku. Choroba, czyli wrzodziejące zapalenie jelita grubego (łac. colitis ulcerosa) doprowadziła do mojej obecnej sytuacji. Wszystko , co się działo od tamtego lata, każda moja decyzja, wszystko było uwarunkowane moim stanem i wynikającymi z choroby kryteriami. Każda wizyta w szpitalu, włączając w to okres przed hospitalizacją, upływało mi pod znakiem bólu, upokorzenia niejednokrotnie i szeroko pojętego cierpienia. Co mi przyniosło leczenie, które wg słów lekarzy z pediatrii miało mi umożliwić kontrolę schorzenia ? Doprowadziło mnie ograniczenia mojej wolności, fizycznego i psychicznego uzależniania od leków, a szczególnie sterydów, oraz ostatecznie interwencji chirurgów.


Czy mam mówić o tym, że moje życiowe plany również zostały zweryfikowane ? Pomijam trudności w liceum wywoływane w duecie przez chorobę i leki. Tego, co czułem i myślałem nikt nie wiedział. Sprawiałem wrażenie zdrowego (wrażenie takie będę sprawiał do końca życia). Moje studia, kierunek ambitny, na którym jednak miałem szanse, zostały zawieszone, a w efekcie anulowane. Chęć założenia szczęśliwej i kochającej rodziny. To ostatnie zostało ostatecznie przekreślone w styczniu tgo roku, kiedy to zapadł wyrok o leczeniu chirurgicznym.


Dochodzimy do punktu kulminacyjnego mojej historii choroby. Pół roku od wyroku trwałem w niepewności i stagnacji. Nie mogłem studiować, pracować. Oczywiście, były momenty, kiedy zapominałem o wszystkim, jednak zawsze zdarzało się coś, co mnie sprowadzało na ziemię. Najmilej chyba z tego półrocza wspominam wyjazd do Wrocławia na koncert Deep Purple. Los zdecydował o tym, że na dwa dni choroba ustąpiła.

1 czerwca miejsce miał zabieg. Od tego momentu czkawką zaczęły mi się odbijać leki brane przez ostatnie dwa lata. Kolejne skutki uboczne odstawienia leków, problemu ze zrastającą się raną na pół brzucha, ileostomia, zakrzepica, problemy z oczami. To wszytko niesamowicie mnie dołowało, niszczyło, stawiało pod znakiem zapytania sens mojego życia. Punktem zwrotnym w moim zdrowieniu i rehabilitacji społecznej po prawie trzech miesiącach odizolowania była wyprawa na Extreme Party 6. Tak, tamto wydarzenie praktycznie zdecydowało o tym, co chcę robić w przyszłości, do czego się nadaję. Nie przesadzam. Poznałem ludzi, o których istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia, spotkałem ludzi, których dotąd kojarzyłem jedynie z avatarów na forumach. W końcu, zostałem zauważony.


Możemy teraz wrócić do teraźniejszości. Czy to, co się stało, miało jakiś pozytywny aspekt ? Odpowiedź moja brzmi: jak najbardziej. Zweryfikowałem przez ostatnie pół roku znajomości i wyciągnąłem grupę znajomych do rangi przyjaciół, w mojej osobistej hierarchii najwyższej poza rodziną. Zostałem również wyleczony z dręczących mnie przed operacji dolegliwości. Ograniczenia zostały zdjęte, nareszcie mogłem spożywać pokarmy, o jakich wcześniej co najwyżej śniłem. W końcu, pod wpływem zaistniałej sytuacji zmieniłem priorytety.


I tak też przechodzimy do tytuły bloga, któremu należy się słowo wyjaśnienia. Tytuł określa priorytety, które obecnie mają dla mnie stopień najwyższy. Inżynieria, czyli studiowanie w miarę możliwości informatyki, czyli kierunku, do którego przygotowywałem się już od podstawówki. W sumie już wtedy została podjęta decyzja o takim wykształceniu. Nie moją winą jest, że są to studia przez internet. Staram się jak mogę, aby nie stracić kolejnego roku nauki. Komputery...Jak ja ich kurwa nienawidzę.


Plastik. Plastikowe instrumenty, których jestem adoratorem, są tym, czym chcę się zajmować. Od momentu, kiedy zakupiłem pierwszą grę muzyczną, wiedziałem, że w tym temacie jest duży potencjał. Strasznie ubolewam nad faktem, że jesteśmy krajem pod wieloma względami ignorowani przez producentów gier i akcesoriów do tych gier. Ale wiem, że z pomocą wybranych osób mogę to zmienić. Jeżeli operacja się uda, to będzie się dziać.


Medycyna...Czy całe zło, jakie mnie spotkało, mogło pozostać bez wpływu na mnie i moje zainteresowania ? Jestem naprawdę zdeterminowany podjąć kroki mające na celu edukację w dziedzinie medycyny lub pokrewnej. Jeżeli czas pozwoli, od września będę uczęszczał do Policealnej Szkoły Medycznej nr 4 na kierunku elektroradiologia. Najchętniej poszedł bym na WUM, kierunek lekarski, jednak na przeszkodzie stoją dwie rzeczy: brak odpowiedniej matury, a by studiować dziennie, i stąd powód drugi, brak ogromnych sum na czesne. Strasznie żałuję, że prawdopodobnie nie będę miał sposobności do wykorzystania mojego doświadczenia w niesieniu pomocy innym.


Przed pierwszą operacją nie bałem się śmierci. Ba, jeszcze kilka tygodni temu też wszystko mi zwisało. Jednak pewne wydarzenia i możliwości, które pojawiły się na horyzoncie, każą mi wierzyć, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Przede wszystkim zauważyłem zmianę w samym sobie. Pomijam aspekty fizyczne. Moja psychika również uległa zmianie. Ludzie, pierwszy raz w życiu kupiłem prezenty przyjaciołom. Nie wszystkim co prawda, ponieważ zima zaniechała mój plan obdarowania kilku osób więcej, ale spokojnie - nadrobię to jak tylko będzie taka możliwość Tak czy inaczej, wpis ten jest epilogiem mojego dotychczasowego życia. Nawiązując do pierwszego akapitu - są trzy wyjścia. Pierwsze, wyjdę ze szpitala szczęśliwy z powodu rozpoczęcia życia i poświęcę się moim planom. Opcja pośrednia, wg mnie najgorsza, czyli nieudany zabieg, przyszłość pod znakiem widocznego fizycznego znamienia z wyrzutem, że mogłem tego uniknąć. I ostatecznie, pozostaje okazja do wyzionięcia ducha, zakończenia tego dramatu, który nie chce się skończyć.


Interesuje mnie fakt, ze ludzie tak łatwo mnie zapamiętują. Wystarczy jedno spotkanie i ludzie przy następnej okazji są oswojone z moją obecnością, czego nie mogę powiedzieć o innych. Chciałbym, żeby ludzie zapamiętali mnie jako dobrą postać w tej historii. Miałem ciemne epizody i wydarzenia w życiu, niektórych rzecze nie powinienem był robić, jednak co się stało, to się nie odstanie. A jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli, zacznie się niesamowity rozdział w moim życiu. To co chciałem przekazać w zakończeniu przedstawia tekst piosenki Megadeth "A Tout Le Monde":


Don't remember where I was
I realized life was a game
The more seriously I took things
The harder the rules became
I had no idea what it'd cost
My life passed before my eyes
I found out how little I accomplished
All my plans denied

So as you read this know my friends
I'd love to stay with you all
smile when you think of me
My body's gone that's all

A tout le monde (To all the world!)
A tout mes amis (To all my friends)
Je vous aime (I love you)
Je dois partir (I must leave)
These are the last words
I'll ever speak
And they'll set me free

If my heart was still alive
I know it would surely break
And my memories left with you
There's nothing more to say

Moving on is a simple thing
What it leaves behind is hard
You know the sleeping feel no more pain
And the living all are scarred

...


Smutna, ale prawdziwa - taka jest moja historia.

wtorek, 24 listopada 2009

1, 2, 3...próba bloga

To jest próbny wpis.